Few Clouds

16°C

Kołobrzeg

17 maja 2024    |    Imieniny: Weronika, Sławomir, Brunon
17 maja 2024    
    Imieniny: Weronika, Sławomir, Brunon

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

informacje kołobrzeg, karpiniuk, historia, 10 kwietniaTo najważniejsza postać w historii współczesnej naszego miasta. Jak na razie napisano o niej wiele tekstów, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.


Gdy Sebastian Karpiniuk umierał, w słynnym kalendarzu moje nazwisko nie widniało po stronie przyjaciół. Znaliśmy się i to, jeśli nadaje koloryt naszym stosunkom, brzmi niezwykle negatywnie. Fakt, spotkaliśmy się w rocznicę śmierci jego mamy i umówiliśmy się na spotkanie 12 kwietnia. W tygodniu przed spotkaniem, wysłał mi smsa, żebyśmy się w poniedziałek zdzwonili. Zginął w sobotę w katastrofie lotniczej prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Miałem zaszczyt zagrać na jego pogrzebie i odprowadzić go do grobu.

Jest zasada, którą kultywuję, że o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale. Jednakże, wobec pojawiających się publikacji, w których zapewne sami prawdziwi przyjaciele Sebastiana wychwalają swoje relacje z nim, co czasami przybiera postać niemalże komiczną, postanowiłem sporządzić wspomnienie odbiegające od przyjętych standardów o podtekście czysto politycznym.

Sebastiana Karpiniuka poznałem w 1999 roku. Był już wtedy mocno rozpolitykowany, Unia Wolności była na topie. Był w opozycji do rządzącego miastem SLD, a ja, z kolegami z kołobrzeskich szkół chcieliśmy odtworzyć Młodzieżową Radę Miasta. Dzięki zaangażowaniu zastępcy prezydenta Tomasza Bednarza nie udało się. Gdy w 2001 roku powstała Platforma Obywatelska, Karpiniuk zaangażował się w tworzenie jej struktur. Pamiętam, jak lekceważyli go dziennikarze. Wówczas niespecjalnie interesowałem się polityką, dlatego zwracałem uwagę może na niekoniecznie najważniejsze szczegóły. Sporo dziennikarzy było wówczas członkami partii pod tytułem SLD. AWS była u schyłku swoich rządów dobita zwycięstwem Aleksandra Kwaśniewskiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich. A tu do redakcji wpada Sebastian Karpiniuk i chwali się, że został pełnomocnikiem powiatowym Platformy. Dziennikarze gdyby mogli, to parsknęliby śmiechem. Oto przybiega jakiś młodziak i zawraca głowę jakąś tam Platformą, gdy oto za chwilę SLD przejmie władzę w Polsce. Karpiniuk nalega, aby znalazła się o tym chociaż wzmianka. Przynosi na dyskietce zdjęcie. Aby pokazać młodemu politykowi jego miejsce, wciska mu się kit, że komputer tego zdjęcia nie czyta. Przyszły poseł biegnie do domu, żeby jeszcze raz zgrać fotografie. W wyborach parlamentarnych w 2001 roku startuje z listy PO. Prywatnymi środkami i własną pracą aranżuje niewielką kampanię wyborczą. Zajmując 7 miejsce na liście robi trzeci wynik w PO w okręgu, zdobywając ponad 2200 głosów. Mandatu nie zdobywa, ale zdobywa doświadczenie. Bezcenne.

Pamiętam doskonale okres, w którym Sebastian Karpiniuk chciał startować na prezydenta Kołobrzegu. To był 2002 rok. SLD w Kołobrzegu nadal było silne, a prawica lizała rany po przegranych wyborach parlamentarnych. Po kilku latach dowiedziałem się jak to było. Karpiniuk odłożył ambicje prezydenckie - i tak wyborów by nie wygrał, a następnie poparł Henryka Bieńkowskiego. Panowie zawarli porozumienie, że Bieńkowski, który już raz bezskutecznie startował do parlamentu, nie będzie tego robił, aby Karpiniukowi nie przeszkadzać w jego planach. Już wówczas miał ambicje, potrafił nakreślić cel, który mu przyświecał do końca. To było motorem jego sukcesu: wizja i konsekwencja. To cechy, których brakuje wielu politykom. Sebastian je miał. Ale zmysł polityczny wzmacniał w nim elementy makiawelistyczne. Cel zaczął uświęcać środki. Karpiniuk, zamiast zostać zastępcą prezydenta, został przewodniczącym Rady Miasta, przesuwając na bok kandydaturę Ryszarda Szufla. Argumentował to tym, że miał do skończenia aplikację radcowską. Prawda jest jednak taka, że doskonale zaplanował swoją karierę. Rządy prezydenckie, zwłaszcza na początku kadencji, odznaczają się krwawymi wstawkami, czyszczeniem przedpola po przeciwnikach, gwałtownymi sporami politycznymi. I tak było w Kołobrzegu. A Karpiniuk wówczas zajmował stanowisko wygodne: był przewodniczącym Rady, człowiekiem, który reprezentował ważny organ - trzeba było się z nim liczyć, a z drugiej strony była to pozycja w miarę neutralna. To i tak było zaplanowane, bowiem gdy Karpiniuk zostawał zastępcą prezydenta do spraw społecznych, zostając wcześniej radcą prawnym, było to potraktowane jako awans, jako nowe otwarcie Platformy w Kołobrzegu. Fotel po Karpiniuku w Radzie zajął Janusz Gromek - nie Ryszard Szufel. Ten ostatni, długo to pamiętał. Ale przyszły poseł miał plan. Dziś już wiemy jaki i wiemy, że udało się go zrealizować.

W 2004 roku czy w roku wyborczym 2005 Karpiniuk nie był jakimś wybitnym politykiem, ale potrafił wzbudzać wokół siebie zainteresowanie mediów, świetnie tworzył fakty medialne. Pamiętam, jak potrafił rozegrać wizytę w Kołobrzegu "Ocelota" - oczywiście do własnej promocji. Czasami skromnie, nawet miejscami siermiężnie, ale realizował swoją kampanię. Naśmiewano się z niego, kpiono, przepowiadano jego porażkę i twarde lądowanie. Jako lidera wyborów parlamentarnych w 2005 roku wskazywano Czesława Hoca, skądinąd też niespecjalnego polityka, za to lekarza, który w ten sposób budował swoją kampanię, wcześniej ponosząc porażkę w wyborach do europarlamentu z hasłem "Nasz lekarz w Brukseli". Hoc od samego początku irytował Karpiniuka, także dlatego, że PiS cieszył się większym poparciem rządzącej miastem ekipy. Karpiniuk był zaś traktowany jako piąte koło u wozu. Zresztą, było wiele sporów pomiędzy Bieńkowskim a Karpiniukiem: kto kiedy i komu miał zanieść kwiaty, kto miał się gdzie i dlaczego pokazać. Sebastian doskonale zdawał sobie sprawę, że to jego szansa i warto dobrze ją wykorzystać. Kampania wyborcza nie ma powtórki.

Pamiętam niedzielę wyborczą 2005 roku. Pracowałem wówczas dla TKK. Czekaliśmy na Karpiniuka pod halą sportową przy Wąskiej. Przyszedł, zagłosował, skomentował. Jak zawsze otwarty i konkretny. Wynikiem wyborczym PO zachwycony nie był, choć na pewno mógł być zadowolony z siebie. Wkurzało go tylko, że Hoc zdobył więcej głosów, ale za to Karpiniuk startował z pozycji 2, a Hoc miał jedynkę. Panowie wypominali sobie to nawet w momencie, gdy uroczyście żegnano ich jako samorządowców w Sali Koncertowej ratusza. Pamiętam, jak w powyborczy poniedziałek było już wiadomo, że Karpiniuk zdobył mandat. Wszyscy zadawali sobie pytanie, co z PO-PiS-em - miała w końcu przecież powstać koalicja będąca panaceum na wyniszczenie kraju przez SLD, a premierem miał być Jan Maria z Krakowa. Ale już tego dnia Karpiniuk jasno powiedział, w tajemnicy oczywiście - żadnej koalicji nie będzie. I nie było.

Od pierwszego dnia po wyborach, relacje posła elekta z rządzącym Kołobrzegiem prezydentem uległy oficjalnemu ochłodzeniu. Do tej pory, retoryka sporów była zakazana, ale w czwartym kwartale 2005 roku wybuchła ze zdwojoną siłą. Zaczęło się od tego, jaki lokal na biuro poselskie otrzyma poseł Karpiniuk. Nowy - do remontu, czy ten, który zajmował Bogdan Błaszczyk? Karpiniuk chciał lokal po Błaszczyku. I dostał. Tymczasem zbliżała się kampania wyborcza do samorządu i było jasne, że Platforma Obywatelska pod kierunkiem młodego posła będzie chciała wygrać wybory i przejąć władzę w Kołobrzegu. W 2005 roku na taki tekst wielu by się uśmiechnęło. Ale Karpiniuk miał plan...

W kraju rządziło PiS. Karpiniuk nie był jakimś wyróżniającym się posłem, a w Kołobrzegu musiał zdobywać popularność jako polityk opozycji. Tyle, że tę rolę miał już przećwiczoną. Jego retoryka powodowała, że mało kto chciał stawać z nim w szranki na żywo, a jak już stawał, to jego ulubioną metodą kończenia dyskusji był nokaut. Po prostu Sebastian nie lubił przegrywać. I z zasady nie przegrywał. Zbudował wokół siebie zespół młodych ludzi. Dostali pracę w miejskich spółkach lub jednostkach budżetowych. To był świetny punkt wyjścia do zaatakowania w wyborach. Karpiniuk długo opowiadał, że sam zostanie kandydatem na prezydenta. Ile było w tym prawdy - nie wiadomo, w każdym razie byłby faworytem. Z drugiej strony, poseł miał dylemat w sprawie tego, kogo PO ostatecznie wystawi na swojego kandydata. Były dwie postaci: Marek Hok i Janusz Gromek. W jednej z rozmów z Hokiem, którą zarejestrowałem, jasno dał do zrozumienia, że to on wystartuje w tych wyborach. Ale Sebastian wiedział, że tę kampanię musi zbudować na prostych kontrastach, o co z Henrykiem Bieńkowskim trudno nie było. Wiedział też, że potrzebuje polityka popularnego, który będzie mógł łatwo powiększać kapitał poparcia. Janusz Gromek był idealny. Świetnie opakował ten produkt - na 50 urodziny padł komunikat: Gromek na prezydenta. Łatwo było powiedzieć, gorzej zrobić. Gormek nie był mówcą, ani przywódcą, ale był popularny w wielu środowiskach. Resztę na siebie wziął Karpiniuk. Nie było innego wyjścia.

Poseł wraz ze swoim otoczeniem, wspierającymi go dziennikarzami i sprzyjającymi warunkami polegającymi na braku jakichkolwiek ruchów ekipy Bieńkowskiego, przystąpił do ataku. Oskarżył dyrektora Centrum Promocji i Informacji Turystycznej Przemysława Dawida o grożenie Jerzemu Pawliszcze. Potem okazało się, że to była nieprawda, a Karpiniuk przegrał sprawę w sądzie. Ale poseł wiedział doskonale, że aby wygrać te wybory, potrzeba działań niekonwencjonalnych. Skierowano uwagę wyborców na różne kwestie. To groźby, to wyciszono akcję propagandową "Budownictwo po Kołobrzesku" (kto pamięta Piotra Lewandowskiego, Łukasza Czechowskiego i Ziemowita Czerskiego przy tablicy ustawionej na zapadającej się ulicy Kresowej w Podczelu?), wspierano komitet wyborczy "Przedsiębiorczy Kołobrzeg" wraz z Markiem Sobczakiem, stworzono Prawicę Kołobrzeską, która początkowo miała mieć nazwę zbliżoną do Centroprawicy Razem... Jestem przekonany, że Sebastian Karpiniuk nie był przekonany o zwycięstwie Platformy w tych wyborach. Zadecydował przypadek. Ale te 93 głosy to bonus dobrze przeprowadzonej kampanii, zrealizowanej strategii i tego, że większość spraw poseł wziął na siebie.

Karpiniuk miał talent polityczny. Nie tylko wybierał cel, ale instynktownie niemalże wybierał narzędzia do jego realizacji. Ktoś, kto politykę traktował po macoszemu, szybko stawał się ofiarą Karpiniuka. Był jak mityczny Sfinks, który pożerał tych, co nie odgadywali jego zagadek. Tak ośmieszył Czesława Hoca, który dla ratowania resztek wpływów PiS, zgodził się na porozumienie z PO w Radzie Miasta w 2007 roku. Marionetkowym zastępcą Janusza Gromka ds. społecznych został Bernard Mielcarek. Przedstawicielem ekipy Hoca w prezydium Rady był Ryszard Szufel. Karpiniukowi nie chodziło o wspólne rządy, ale o pognębienie Henryka Bieńkowskiego, o wyrzeczenie się go przez jego sojuszników. Po aferze z niepełnym oświadczeniem Janusza Gromka i słynnym wystąpieniu Lecha Kozery, porozumienie przeszło do historii. Kogo można było przejąć do Platformy, tego pozyskano. Reszta przeszła do historii. Ta rozgrywka to podręcznikowe rozegranie przeciwnika jego własnymi rękami. Czesław Hoc, pozbawiony instynktu politycznego, poległ w starciu ze zwierzęciem politycznym jakim był Karpiniuk. Sebastian w pełni zasłużył na to zwycięstwo i mógł się nim napawać aż do kolejnych wyborów.

W 2007 roku doszło do samorozwiązania sejmu. Nastąpiła krótka kampania wyborcza, w której Sebastian Karpiniuk startując z drugiego miejsca znokautował startującego z jedynki Czesława Hoca, zdobywając niemal 26 tysięcy głosów! Takie poparcie w takim okręgu jak nasz, zdobywali liderzy. To było nie tylko zwycięstwo Karpiniuka, ale jego tryumf. Te wybory zmieniły układ sił na scenie politycznej: Platforma rozpoczęła swoje rządy pod kierownictwem premiera Donalda Tuska. Karpiniuk szybko odnalazł się w Warszawie. Został sekretarzem klubu. Ale jego język, sztuka prowadzenia sporów, barwne porównania, z prowincjonalnego posła czynią z niego ulubieńca mediów. W Kołobrzegu, najpierw dziwiono się wzrostu popularności posła, ale szybko zrozumiano jego fenomen. Okazją do tego było jego powołanie w w lutym 2008 roku w skład sejmowej komisji śledczej tzw. naciskowej. W 2009 roku został jej przewodniczącym w miejsce Andrzeja Czumy. Pod koniec 2009 roku zrezygnował z tej funkcji. Karpiniuk poruszał się świetnie w świeci polityki. Nie zawsze udawało mu się postawić na swoim, ale stając w szranki z postaciami wielkiego kalibru trzeba było się liczyć z możliwością porażki, jak miało to miejsce w przypadku wymiany ciosów z generałem Hermaszewskim w TVN. Wygrał za to plebiscyt radiowej Trójki zdobywając srebrne usta za słowa: "Prawda jest jedna. I prawda leży tam gdzie leży".

U końca swojego życia, Sebastian Karpiniuk to wpływowy i popularny polityk. Szef regionalnych struktur PO, szanowany poseł partii rządzącej. To także społecznik, miłośnik tenisa stołowego, człowiek, który posiadał świetne relacje z ludźmi. Doskonały organizator, który nie znosił sprzeciwu i skutecznie zwalczał krytykę. Wrogów traktował z pełną zaciekłością, traktując starcia z nimi jako element walki politycznej. To nie miejsce na opisywanie jego życia prywatnego i towarzyskiego, gdyż publikacji na ten temat nie brakuje. Wiadomo, że z Katynia miał łączyć się z Kołobrzegiem na żywo. Bardzo chciał być na uroczystościach i cieszył się z lotu do Smoleńska. Nie doleciał do celu.

Dziś doskonale widać, jakim zwornikiem był w lokalnej PO, godząc frakcyjne antagonizmy i wybierając najlepsze rozwiązania dla partii. Potrafił sprzedać oferowany przez siebie produkt polityczny tak, że był on oczekiwany przez odbiorców. Są tacy, którzy do jego charyzmy chcieliby się choć trochę zbliżyć, ale to nieudane kopie. Konsekwencją są coraz częściej pojawiające się rysy na dziele, które zostawił.

Zapewne są i tacy, których ten opis nie satysfakcjonuje. Ale Sebastian Karpiniuk był politykiem i polityka była jego życiem. To prawda, potrafił zostawić marynarkę na krześle i pokazać się w dresie. Bo był otwarty na dyskusje i poglądy, ale też konsekwentny w swoich racjach. To dzięki niemu na przykład istnieje Kotwica koszykarska, która w owych latach dawno powinna zostać zlikwidowana. Ale Karpiniuk miał swoje zdanie w tej sprawie. Był świetnym mówcą. Potrafił człowieka wysłać do piekła tak, że oczekiwał on tej podróży. Był w tym dobry. Szkoda, że do tej pory nie powstała jego rzeczowa biografia posła Ziemi Kołobrzeskiej. Są elementy, z których na pewno nikt nie będzie dumny, zwłaszcza tam, gdzie cel uświęcał środki. Ale taka jest polityka, w Kołobrzegu milcząco się z tym zgadzano. Jednakże, jest i pozytywna strona tej działalności: miliony złotych płynących do Kołobrzegu, rozwój miasta, zagwarantowanie odpowiednich inwestycji na szczeblu centralnym, walka z nielegalnym handlem, etc. To milowe kroki w działaniu na rzecz miasta nad Parsętą, które pomimo oponowania ze strony krytyków i opozycji, trzeba Karpiniukowi oddać.

To już 3 lata od śmierci Honorowego Obywatela Kołobrzegu. Jest to postać, która wzbudza wiele emocji i tak już pewnie pozostanie.

Robert Dziemba

informacje kołobrzeg, karpiniuk, historia, 10 kwietnia

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama