Na profilu facebookowym kołobrzeskiej redakcji Radia Koszalin pojawiła się informacja o tym, że w Kołobrzegu zmarł mężczyzna. Alarmujący był opis na podstawie informacji czytelnika, że stało się to pod przychodnią przy ulicy Zaplecznej: "Jak opowiada świadek, mężczyzna w średnim wieku pojawił się przed drzwiami jednej z kołobrzeskich przychodni w środę przed południem. Widać było, że źle się czuje. Jego próby dostania się do środka nie przyniosły rezultatu" - czytamy w relacji dziennikarskiej. Redakcja poszła w swoich wnioskach dalej: "Wczorajsze, dramatyczne zdarzenie pokazuje ułomność systemu, który stworzono by chronić zdrowie i życie. Człowiek potrzebujący, który kieruje się do miejsca naturalnie kojarzącego się z pomocą i bezpieczeństwem umiera bo tej pomocy mu nie zapewniono. Mało tego, ten człowiek nie ma szansy o tę pomoc poprosić".
Nie budzi wątpliwości i jest to truizmem, że dostęp do podstawowej opieki lekarskiej, ale w ogóle do lekarza, w okresie pandemii, jest utrudniony. Tyle, że mężczyzna nie zmarł pod drzwiami przychodni, do której nie mógł się dostać. Analiza monitoringu pokazuje coś zupełnie innego. Mężczyzna szedł ulicą Zapleczną. Wszedł po schodkach na teren obok garażu i na wysokości wejścia dla klatki chwycił się za barierki. Złapał się za klatkę piersiową i stracił przytomność. Na pomoc ruszyli mu świadkowe zdarzenia oraz pracownicy przychodni przy ul. Zaplecznej. Na miejscu szybko pojawiło się Pogotowie Ratunkowe. Jeżeli nawet mężczyzna szedł po pomoc do przychodni, to aby ją uzyskać zabrakło mu około 10 metrów.
Uzupełnienie:
Z naszą redakcją skontaktowała się rodzina zmarłego, a także mężczyzna, który udzielił zmarłemu pomocy i prowadził akcję reanimacyjną. Zmarły mężczyzna raczej nie wybrał się do lekarza. Mieszkał w tej okolicy i dopiero wyszedł z domu. Wszystko wskazuje na to, że wrócił się do niego, bo albo czegoś zapomniał, albo co niewykluczone, źle się poczuł. Mężczyzna, który udzielał pomocy mówi, że pierwszy zauważył upadającego człowieka. Od razu zadzwonił pod nr 112. Był instruowany co do prowadzenia akcji reanimacyjnej przez dyspozytora. Połączenie trwało około 12 minut. W ciągu kilku chwil przyjechali ratownicy, ale na pomoc było już za późno. Pracownicy przychodni, jak opowiada nam świadek, również zadzwonili po pogotowie ratunkowe. Założyli także reanimowanemu mężczyźnie urządzeni, prawdopodobnie pulsoksymetr, który pokazywał spadek saturacji krwi. Świadek dodaje, że pomimo prowadzonej reanimacji, było widać, że mężczyzna umiera.
Komentarz:
Sama historia jest smutna i tragiczna, bowiem umarł człowiek. Podgrzewanie jednak atmosfery wrogości i nieufności pomiędzy społeczeństwem, a wystawionymi na próbę niewydolności systemu służby zdrowia lekarzami i pracownikami medycznymi, jest w tym przypadku nie na miejscu. Sprawą interesują się ogólnopolskie media, dlatego też pozwoliliśmy sobie, powołując się na ważny interes społeczny, wykorzystać zapis z monitoringu, aby nie budziło to wątpliwości w całej sprawie. Rodzinie zmarłego składamy wyrazy współczucia.
UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.