Overcast Clouds

10°C

Kołobrzeg

28 marca 2024    |    Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna
28 marca 2024    
    Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

reklama

dziemba kołobrzeg

Rada Miasta nie zgodziła się na ustalenie terminów wyborów do rad osiedli tym samym dokonując likwidacji tych organów konsultacyjnych jedynie z nazwy. Warto obalić kilka mitów, stereotypów, a także fake newsów, które krążą po kołobrzeskim internecie, pisane przez ludzi, czasem dziennikarzy. Jednakże trudno wypowiadać się o tym, jak system działał, bez faktycznej jego kontroli i sprawdzenia, co w nim niedomaga.

W radach osiedli nie zasiadają społecznicy jako tacy. Zasiadają tam mieszkańcy, reprezentujący innych mieszkańców przed organami miasta. Społecznicy działają bezinteresownie. Członkowie rad osiedli mogą mieć i niezwykle często bywa, że część z nich ma swoje interesy. I je realizuje. Ustawa o samorządzie gminnym jednoznacznie stanowi, że to rada gminy decyduje o zakresie nadanych radom osiedli kompetencji. W Kołobrzegu zapisano, że do kompetencji rad osiedli należy dbanie o zbiorowe potrzeby mieszkańców:
- organizowanie mieszkańców do załatwiania spraw związanych z życiem Osiedla
- zapewnianie ścisłego współdziałania z Radą Miasta i jej komisjami oraz prezydentem miasta w rozpatrywaniu spraw związanych z życiem osiedla
- wyrażanie opinii do projektów uchwał Rady Miasta dotyczących osiedla w wyznaczonym terminie nie krótszym niż 10 dni
- organizowanie stałych kontaktów z radnymi Rady Miasta
- organizowanie prac mieszkańców na rzecz Osiedla
- zarządzanie przekazanym mieniem komunalnym
- współdziałanie z jednostkami organizacyjnymi miasta, które świadczą usługi na rzecz mieszkańców osiedla.

Z góry widać, że większość uprawnień, nie licząc prawa do konsultowania, jest fikcyjna lub fasadowa, to znaczy, nie mająca żadnej roli w życiu obywateli Kołobrzegu, albo stojąca w sprzeczności z potrzebami kołobrzeżan. Potrzebą mieszkańców jest organizowanie stałych kontaktów z radnymi? Telefonów nie ma? Dyżury odwołano? Istnieje potrzeba organizowania czynów społecznych? Naprawdę? I ile ich zorganizowano? Jakim mieniem zarządzają te rady? W jaki sposób współdziałają z jednostkami organizacyjnymi miasta? Ja to sprawdziłem. Zadałem sobie trud sprawdzenia tego, jak rady te cele realizują. W większości nic nie organizują. Co więcej, rady osiedla są organami ustawowymi i jako takie działają w imieniu i na podstawie prawa. Jeśli ktokolwiek twierdzi, że tam są społecznicy, że można przymykać oczy na łamanie prawa, bezprawne pobieranie pieniędzy, bezprawne sprawowanie funkcji, to jest to nic innego jak niszczenie demokratycznego państwa prawa. To jak tożsame z przemawianiem z mównicy przez zwykłego posła bez żadnego trybu. Tak trudno napisać uchwałę? Tak trudno wybrać przewodniczącego? Takim kłopotem jest złożenie zwykłego sprawozdania merytorycznego lub finansowego? To jak ci ludzie mają reprezentować innych ludzi, skoro nie potrafią zrobić rzeczy podstawowych? Jak mają opiniować skomplikowane często sprawy, związane z polityką przestrzenną miasta, sprawami wspólnot mieszkaniowych, albo zagadnieniami z zakresu ochrony środowiska? Może dlatego część rad sprowadziła swoją działalność do wniosków o psi pakiet, albo organizację pikniku osiedlowego. W sumie, gdyby rady osiedla sprzedawały w czasie dyżurów hot-dogi, przynajmniej by na siebie zarobiły, a na pewno byłoby to nie tylko społecznikowskie, ale i z pożytkiem dla mieszkańców. Choć i tu pewnie pojawiałby się problemy, jak brak minimum sanitarnego, albo wózek byłby za ciężki, o regulacji cen nie wspominając. Generalnie nie chodzi mi tu o ośmieszenie kogokolwiek, ale pokazanie skali problemu, przed jakimi stanęli kołobrzeżanie, polegającym na reprezentowaniu innych, na pracy na rzecz innych obywateli mieszkających na osiedlu. Do tego nie wystarczą szeroko otwarte usta i społecznikowska chęć. Do tego trzeba mieć wiedzę, jakieś życiowe doświadczenie, znać sprawy osiedla i potrzeby mieszkańców tam mieszkających. Trzeba znać choć odrobinę prawo. Nie wystarczy być społecznikiem. Skoro więc w Kołobrzegu nie ma chętnych obywateli do tej pracy, bo w części osiedli nie odbyły się wybory, skoro członkowie rad osiedli nie potrafią działać zgodnie z prawem, ba, nawet nie potrafią się zebrać, to po co je utrzymywać? Tu dochodzi jeszcze jedna kwestia: finanse. Za to płacimy i to wcale niemało. I tak naprawdę nic za to nie mamy.

Rady osiedla można było reformować. Teraz pojawiają się szczególnie głosy rozżalenia, że tego nie zrobiono. Ale kto miał reformować kołobrzeżan? Członkowie rad osiedli, którzy w niektórych radach osiedla z uporem godnym podziwu nie wywiązywali się ze swoich obowiązków, robiąc to w pełni świadomie i z uśmiechem na ustach (tak społecznie)? Dziennikarze, którzy nic w tej sprawie nie pisząc, udawali, że jak nie napiszą, to nikt się nie dowie? Radni, którzy z uporem maniaka nie chcieli kontrolować rad osiedli, choć to ich kompetencja, nic nie zrobili, aby zmienić tę sytuację, bo bali się, że wyjdą ich bezprawne działania? A może pani prezydent, która o całej patologii wiedziała, ale ani słowem o nich się nie zająknęła podczas konsultacji z kołobrzeżanami? Nikt nie mówił o reformie systemu, póki była nadzieja, że jest większość w radzie, w której kolanem jakoś to się dopchnie i będzie. Ale nie jest, bo zabrakło głosów. Został głos o reformie, której nikt nie chciał przeprowadzić, ani nie miał na nią pomysłu. Bo jak zauważono, dano radom pieniądze i nic. Dano wynagrodzenie dla zarządów i nic. Problem jednak jest o wiele głębszy, niż te krokodyle łzy, które się teraz roni.

Problemem pierwszym, jest kryzys uczestnictwa w życiu publicznym w Kołobrzegu. Był on widoczny już dawno w USA i sięgał nawet 40%. Obecnie coraz bardziej trawi Europę. Obywatele nie chcą brać udziału w życiu społecznym i politycznym, nie chcą głosować. To redukcja obywatela do roli wyborcy, do jego głosu, powoduje powstawanie frustracji, niemocy, niechęci do aktywności. „Po dokonaniu owego aktu [wybory] obywatele znów popadają w stan bierności, do czego skłania ich zarówno kultura masowa, jak i same władze, gdyż bierną masą łatwiej się zarządza niż dobrze zorganizowaną zbiorowością. Naprzeciwko Lewiatana staje więc samotny wyborca, sprowadzony do tej jednej roli i przez to skutecznie zneutralizowany” [J. Tittenburn, Globalizacja – europeizacja – demokracja]. Obywatel głosuje, a potem przez kilka lat jest niepotrzebny. Gdy zabiera głos krytyczny, zwłaszcza władzy nieprzychylny, sprowadzany jest do roli oszołoma. Widać to nie tylko w demokracji krajowej, gdy jakakolwiek aktywność obywatelska urasta do roli „politycznej”, jakby polityka była czymś złym. Być może tak jest postrzegana, jednakże sama z siebie jest podstawową działalnością człowieka w przestrzeni społecznej uwarunkowanej administracyjnie w ramach obowiązującego systemu władzy.

W demokracji miejskiej, cały proces usypiania obywateli i przechodzenia od ich aktywności do bierności politycznej czy społecznej, widoczny jest jeszcze bardziej. Po kompromitacji polskiego systemu partyjnego przez Andrzeja Leppera, coraz częściej widoczne były oddolne ruchy społeczne, organizowane samoistnie dla prostych spraw, jak budowa parkingu, czy ochrona drzewa przed wycinką. Nagle okazało się, że można być w tym wpływowym. Obywatele starali się wiedzieć, co dzieje się w ich okolicy. Pomagała w tym prawdziwie lokalna prasa, obywatelscy dziennikarze. Sprawy obywateli były nagłaśniane. I w drugiej połowie drugiej dekady XXI wieku coś zaczęło się w tym psuć. Demokracja miejska jakby przeżywała kryzys. Zresztą, czymże ta demokracja miejska jest? Można tu przywołać chociażby definicję L. Melgera, gdzie według niego demokracja miejska: „odnosi się w sposób syntetyczny do wszelkich funkcjonujących w mieście form demokracji przedstawicielskiej, bezpośredniej, partycypacyjnej, w tym do mechanizmu konsultacji społecznych, realnego udziału mieszkańców w strukturach samorządowych i organizacjach społecznych, związkach zawodowych i rozmaitych komitetach, grupach nieformalnych itd. Ustanawiają one demokrację lokalną w jej realnym kształcie” [J. Melgler, Konflikty o przestrzeń a stan demokracji miejskiej na wybranych przykładach w Poznaniu]. Można więc powiedzieć, że udział w demokracji miejskiej biorą wszyscy obywatele, aktywizujący swoją działalność w przestrzeni politycznej lub społecznej, albo innej, wyrażając swoje poglądy i stanowiska, gdzie organy pochodzące z wybory dokonują takiego stanowienia lokalnego prawa, gdzie po publicznej dyskusji, ocenie i przemyśleniu skutków jego zastosowania, zostaje ono wdrożone w życie, albo zaniechane, odrzucone. Jak to się ma do ograniczenia dyskusji na sesjach? Przyczyni się to do pogłębienia demokracji partycypacyjnej, czy jednak zepchnie obywateli na głębszy margines, gdzie co najwyżej będzie się coś z nimi konsultować?

Biorąc powyższe pod uwagę, lokalne władze coraz częściej konsultują teoretycznie wszystko. Konsultacje mają być lekiem na błędy globalizacji, brak uczestnictwa w życiu lokalnym, uzasadnieniem dla podjętych decyzji: oto podjęto ją po uzyskaniu poparcia obywateli (albo po przeprowadzeniu samych konsultacji, choćby mieszkańcy byli przeciw). I tak to wygląda w Kołobrzegu. Widać coraz częstsze konsultacje różnych spraw. Teoretycznie, można by stwierdzić, że konsultuje się wszystko. I do konsultowania były też potrzebne rady osiedli. Tylko powstaje pytanie: jak się konsultuje? W teorii przyjęto różne szczeble lokalnej partycypacji. Przy braku uczestnictwa, stosuje się manipulację przy wykorzystaniu zabiegów PR. To urzędnicy i eksperci oddziaływają na jednostki, nie czekając nawet na zwrotną informację od tych jednostek. Powstające problemy rozwiązuje się na podstawie punktowego rozwiązywania społecznych napięć, jednocześnie ignorując źródło problemów. Przy partycypacji pozornej, często pojawia się monolog, jednokierunkowe źródło wiedzy, przy ogłaszaniu konsultacji z różnymi intencjami (jak to już zostało powiedziane na ostatniej sesji: tzw. „dupochron”, albo też wentyl bezpieczeństwa). Na koniec pojawia się ugłaskiwanie, czyli rozmawia się z grupami o słabym uprzywilejowaniu i niskiej sile przetargowej, które zajmują stanowisko, ale nie są w stanie urzeczywistnić celu, bo są do tego zbyt słabe. Istnieje jeszcze uspołecznienie władzy przy partnerstwie stosownie zorganizowanej strony społecznej uczestniczącej. Delegowanie władzy polega na przekazaniu całkowitej inicjatywy stronie społecznej, np. w danym projekcie, który ma ona realizować. Dochodzi do tego kontrola społeczna.

W Kołobrzegu mamy do czynienia z wersją w postaci partycypacji pozornej. Władza, nawet jeśli coś konsultuje, nie słucha mieszkańców. Przykład: mieszkańcy nie chcą głazu katyńskiego na Skwerze Pionierów. Prezydent miasta przystaje na wynik konsultacji, ale Rada Miasta jest na niego głucha. Frustracja obywateli rośnie proporcjonalnie do niechęci udziału w kolejnych konsultacjach. Po co brać udział w pracach rad osiedli, skoro Rada Miasta zrobi jak uważa? Kolejny przykład: budżet obywatelski. To fikcja, fasada, obywatelskość z nazwy. Mieszkańcy nie tworzą żadnego budżetu, nie zaspokajają żadnych zdiagnozowanych potrzeb. Ktoś wymyśla projekt, a następnie bierze on udział w plebiscycie. Wygrywa ten projekt, który otrzyma więcej głosów. Taki budżet, jak ten w Kołobrzegu, nikogo nie aktywizuje, nic nie rozwiązuje. Biorą w nim udział zaangażowane jednostki, które niczym w konkursie proszą o poparcie innych, a władza może odhaczyć kolejny sukces.

Kolejnym powodem osłabienia partycypacji obywatelskiej jest brutalne wkroczenie polityki do strefy przeznaczonej dla mieszkańców. Aby dokonać identyfikacji polityków aktywnych na lokalnej scenie politycznej z mieszkańcami, aby skutecznie walczyć o legitymację ich władzy, przebierają się oni za lokalne organizacje i ruchy społeczne, albo angażują już te istniejące organizacje, których celem jest wspieranie lokalnej polityki za przyszły udział w sprawowaniu władzy. Przykładem tego są „Kołobrzescy Razem”, którzy założyli fasadowe stowarzyszenie osób, w dużej części pierwotnie realizujących swoje cele polityczne poprzez udział w partiach politycznych (kadencję wcześniej podobnego manewru próbowało Porozumienie dla Kołobrzegu). Tak pisze o tym L. Pluciński: „Przeoczyli jednak fakt, że ruchów jako takich się nie tworzy, ruchy społeczne powstają z głębokiej potrzeby oddolnego wpływu na rzeczywistość. Socjotechniczny trik, jakiego się chwytają, może jednak wypalić. Wiedzą bowiem dobrze o jednym – o rosnącym zmęczeniu oficjalną polityką” [P. Pluciński, Przeciw dzikiej urbanizacji]. W ten sposób wykreowano ruch, który nic wspólnego z partycypacją w sprawach obywateli nie miał, ale rozpoznawalność części osób przełożyła się na jego wiarygodność. Po wyborach, twór fasadowy uległ zapomnieniu, nawet jego strona internetowa przestała działać. Była potrzebna na wybory. Konsekwencja takiego działania widoczna jest w niechęci obywateli w przystępowaniu do działalności społecznej, która jest oceniana jako działalność polityczna (chce się zapromować), albo jako działalność wstydliwa (nie chcę być jak oni). Jednostki czekają na zaangażowanie innych jednostek i na czekaniu się kończy. Nie są przygotowane na opór, wolą, jak ktoś ich w tym wyręczy i skrytykuje władzę czy instytucję. Co więcej, wraz z dominacją internetu, pojawiają się powszechne postawy wynikające z chęci debaty czy też społecznego udziału w demokracji miejskiej w sieci. Ma to jednak wady: „Często pojawiającym się zarzutem wobec internetu jest fakt, iż stymuluje raczej prywatyzację i ekspresję osobistych pragnień niż ekspresję publicznego interesu. Brak mechanizmów przekształcających indywidualne preferencje w ekspresję kolektywnych zamierzeń stanowi ograniczenie rozwoju politycznego w internecie. Technologie wolności, zachęcające do personalizowania, dostosowywania wszystkiego w sieci do swoich potrzeb, prowadzą do myślenia bardziej w kategoriach „co jest dobre dla mnie”, niż „co jest dobre dla świata, w którym żyję” [D. Kotowicz, Internet – szanse i zagrożenia dla demokracji]. Widoczne to jest w deliberacjach prezydent Anny Mieczkowskiej. Informacje na Facebooku sprowadzają się do promocji spraw wizerunkowych, a nie dyskusji o problemach. Tam, gdzie dochodzi do politycznego klinczu, tam władza sama się wyklucza, ze względu na brak argumentów przekonujących mieszkańców. Eskalacja sporu źle świadczy o władzy i po raz kolejny zostawia jednostki z nieuregulowanymi kwestiami, które dowodzą, że władza może więcej.

Gdyby więcej mogło społeczeństwo, chętniej w wyborach startowałyby osoby społecznie zaangażowane, faktycznie czynnie uczestniczące w sprawach miasta. W radach osiedli działaliby nie tyle społecznicy, ile fachowcy, przedstawiciele wspólnot i osiedlowych stowarzyszeń. Zobaczylibyśmy tam prawników czy lekarzy, może nawet nauczycieli, a więc osoby z autorytetem i doświadczeniem. Tak jednak nie jest. Im bardziej społeczeństwo będzie zorganizowane, tym bardziej władza będzie miała ograniczone pole manewru z działaniem dobrym dla władzy i jednostek wpływowych, a nie ogółu i grup o niskim współczynniku wpływu. Gdyby wyniki konsultacji były brane pod uwagę przez rządzących, obywatele chętniej by w nich uczestniczyli. Żeby to zmienić, żeby na przykład rady osiedli miały sens, władza musi przestać oszukiwać. Maskowanie swoich działań w poszukiwaniu legitymacji dla niepopularnych decyzji kończy się dezaktywacją społeczeństwa i niechęcią uczestnictwa w publicznym osądzie spraw demokracji miejskiej. Demokracja w Kołobrzegu będzie istnieć bez uszczerbku bez rad osiedli, gdyż ich działalność nie przekładała się w żaden sposób na jakość funkcjonowania kołobrzeżan. Powodem tego stanu rzeczy był fakt, że wszelkie ważne kompetencje Rada Miasta i prezydent zachowali dla siebie. Pełna kontrola jest w jednym gabinecie. Tworzenie form iluzorycznych i fasadowych w postaci konsultacji w drugorzędnych tematach, wpływa na obniżenie standardów życia, lekceważenie interesów zbiorowych kołobrzeżan, a wreszcie niższą frekwencję wyborczą. Negatywny wpływ na te czynniki ma także fakt, że władza zamiast realizować sprawy ważne dla miasta, zajmuje się realizacją programu wyborczego, a więc pomysłami z ulotki wyborczej, które miały przyciągnąć wyborców wokół fasadowości organizacyjnej przedsięwzięcia składającego się ze znanych twarzy, ludzi mających interes dla wyboru takiej, a nie innej osoby (praca w jednostkach, zlecenia, warunki zabudowy, i inne profity). Dotyczy to wielu gmin i wielu ich włodarzy. W konsekwencji, władza staje się nad wyraz populistyczna, nieskłonna do działań niepopularnych, a czasami koniecznych, niezdolna do  mierzenia się ze sprawami epokowymi. Ceną za taką władzę jest zniechęcenie, apatia, zmęczenie społeczeństwa, które nie angażuje się w demokrację miejską. Potocznie, można nazwać to ogólną zgodą na bylejakość i wycofanie się jednostek będących liderami życia miejskiego z działalności publicznej, pozazawodowej, społecznej.

Robert Dziemba

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama