Overcast Clouds

1°C

Kołobrzeg

2 grudnia 2023    |    Imieniny: Balbina, Paulina, Bibiana
2 grudnia 2023    
    Imieniny: Balbina, Paulina, Bibiana

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

Czy w Kołobrzegu działał Werwolf?

31 maja obchodziliśmy 78 już rocznicę przekazania władzy polskiej administracji przez radzieckiego komendanta Kołobrzegu – pułkownika Bobirenkę. Okres zmiany w Kołobrzegu oraz na ziemi kołobrzeskiej, polegający na instalacji nowej władzy, został dość szeroko omówiony w literaturze. Jest jednak kilka kwestii wartych wyjaśnienia. Jedną z nich jest Werwolf i jego możliwa działalność w tej części Pomorza

Powstanie niemieckiego ruchu oporu na podobieństwo Polskiego Państwa Podziemnego przyświecało Heinrichowi Himmlerowi na wypadek okupacji III Rzeszy przez aliantów. W jakiś sposób brano więc pod uwagę możliwość czasowego zajęcia obszarów niemieckich i instalacji tam alianckiej władzy wojskowej w formie tymczasowej. Nie będę tu wchodził w szczegóły funkcjonowania teoretycznego i praktycznego tego przedsięwzięcia co do zasady, bo zostało to już dość szeroko omówione w literaturze, wraz z licznie wywołującymi to kontrowersjami. Chciałbym natomiast skupić się na przypadku Kołobrzegu i ziemi kołobrzeskiej.

Sam fakt powstania zmiany, polegającej na utracie podmiotowości przez III Rzeszę, okupacji ziemi kołobrzeskiej przez Rosjan, a następnie instalacji polskiej administracji, która nie została wybrana w procesie wyborczym, nie był zjawiskiem jednorodnym. Było ono rozciągnięte w czasie i podzielone na kilka etapów. Podsumowując, nie było tak, że ta zmiana była nagła, nagle zniknęli Niemcy i pojawili się Polacy. Mało tego, sama instalacja władzy polskiej, była symboliczna, gdyż jej wpływ na otaczającą żyjących tu ludzi rzeczywistość, był ograniczony. Wszystko dopiero się rozwijało, a nawet siedziba powiatu przez następne kilkanaście miesięcy była w Karlinie. W Kołobrzegu przez miesiące odczuwało się niepewność i tymczasowość. Taka atmosfera była idealna do prowadzenia działań na terenie zajętym przez nieprzyjaciela, gdyż tak część Niemców postrzegała ówczesną sytuację. Zaznaczę od razu, że wśród historyków panuje sceptyczne nastawienie co do działań Werwolfu na Pomorzu (tudzież Skubisz, Bartków, inni). Powstaje jednak pytanie natury metodologicznej: co uznajemy dziś, a co uznawano wówczas za Werwolf? Prawdą jest, że propaganda raczyła ludzi działaniami Werwolfu, co wykorzystywano do różnych represji, także przeciwko Polakom już po zakończeniu działań wojennych. Ostatecznie jednak, nie za wszystkie działania dywersyjne i sabotaż na ziemiach odzyskanych można posądzać tychże Polaków, oskarżanych o współpracę z Niemcami, czy Rosjan.

W wyobrażeniu wielu czytelników było tak, że szedł sobie front, front „wyzwalał” Pomorze, wyzwolił Kołobrzeg, a za frontem przyszli osadnicy, żyjąc tu potem długo i szczęśliwie. Otóż tak nie było. Wraz ze zbliżającym się frontem, ci, którzy nie odebrali sobie życia, mieli do wyboru: ucieczkę lub pozostanie w ojczyźnie: niemieckiej ojczyźnie. Ci, którzy wybrali ucieczkę na zachód, albo im się udało, albo nie. Wielu przed frontem uciekło z domów do lasu i gdy zakończyły się walki, ludzie ci wracali do siebie – poza Kołobrzegiem generalnie domostwa były nienaruszone. Jak ich nie okradziono, to tu i tam wszystko było na miejscu. Wracali więc i ci, co nie uciekli na zachód, jak i ci, którym to się nie udało. I przez kolejne miesiące te tysiące ludzi jakoś musiało tu żyć. Do tego dochodzili żołnierze, często przebrani za cywilów. Ukrywali się oni i jakoś próbowali żyć w nowej rzeczywistości. Dopiero w kwietniu zaczęli się tu pojawiać Polacy, a właściwie pierwsze nieliczne grupki. Zatrzymali się w Karlinie.

Tymczasem w Kołobrzegu i okolicy, jest bardzo prawdopodobne, powstał jakiś ruch oporu. Nie ma dowodów, aby wyrokować, że był to Werwolf, jednak elementy sabotażu, a nawet dywersji, są zbyt dobrze widoczne. W literaturze, bardzo często te działania są przypisywane albo Rosjanom, najczęściej pijanym, którzy mieli podpalać miasto, a Kołobrzeg płonął długie tygodnie, albo potem polskim szabrownikom. Tymczasem lokalne grupy sabotażystów mogły utrudniać życie nieprzyjacielowi, jakim byli Rosjanie. Nie mamy co do tego jakichkolwiek dokumentów, ale nie jest możliwe, aby dowódca tutejszego garnizonu nie mógł poradzić sobie w zorganizowany sposób ze swoimi żołnierzami. Miasto płonęło i później, już za czasów polskiej administracji. Działy się także i różne inne niewyjaśnione sprawy, i w swoich wspomnieniach w sposób jednoznaczny zwraca na to uwagę pierwszy prezydent Stefan Lipicki: „Niektóre wypadki należałoby podciągnąć jako zorganizowany sabotaż (Wehr Wolf), bo trudno przyjąć to za przypadek, że stale i wielokrotnie podpalano te same obiekty”. I to jest kwestia ważna, którą ignorują przeciwnicy opcji Werwolfu na Pomorzu: kto był odpowiedzialny za te działania, skoro nie Niemcy?

Na uwadze należy mieć fakt, że istnienie oporu przeciwko Rosjanom powinno być oczywiste pod względem ideologicznym. Przebywali na ziemi kołobrzeskiej ludzie, którzy mieli świetne doświadczenie bojowe i nienawidzili Rosjan. Lokalni mieszkańcy znali teren: nie tylko miasto, ale także las, rzeki i okolice. Wiedzieli, gdzie są skrytki, gdzie położone są obiekty infrastruktury krytycznej. Wystarczyło tylko, aby chcieli działać. Czy mieli motywację? Moim zdaniem mieli jej bardzo dużo, a gdy od czerwca 1945 roku zaczęto ich wyrzucać z ich mieszkań czy domów, ta motywacja była jeszcze bardziej ugruntowana. I mogła być bezkarna, bo nie licząc niewielkiej liczby strażników uzbrojonych w kilka karabinów, niewyszkolonych i słabo orientujących się w sytuacji, prezydent Lipicki był pozbawiony de facto jakiegokolwiek aparatu przymusu w dzień, w w nocy nie dysponował żadnymi siłami. W nocy ludzie zamykali się w domach, a na miasto padał strach. Sabotażyści mieli pole do popisu, jeśli tylko chcieli…

Czytając wspomnienia polskich osadników, widać wyraźnie ich wysoki poziom uogólnienia, aczkolwiek można wyszukać elementy, które wskazują na istnienie opisanej powyżej sytuacji. „W wielu punktach miasta w dzień i w nocy wybuchały pożary, aczkolwiek Kołobrzeg był z ludności ewakuowany, to tu i ówdzie znajdowali się jeszcze Niemcy, przy czym bardzo dużo było nieletnich, młodych Niemców, głównie dziewcząt wrogów nastawionych do żołnierzy radzieckich i polskich” – pisze pełnomocnik rządu Władysław Ciesielski. O wiele więcej o Kołobrzegu pisze pierwszy prezydent, Stefan Lipicki. Jest tak dlatego, że on osobiście, razem z innymi pionierami, organizował tu życie: „Do Kołobrzegu przybyliśmy 24 kwietnia 1945 r. natrafiając na drodze pomiędzy Karlinem a Kołobrzegiem na przeszkody w postaci rozsypanych gwoździ, które przebijając opony powodowały żółwie tempo jazdy, w końcu trzeba było wyznaczyć pilota, który gwoździe usuwał”. Widać tu przykład w postaci dość prostej blokady głównej drogi łączącej stolicę polskiej administracji z Kołobrzegiem: wystarczyło się przejść i rozrzucić gwoździe. Na podkreślenie zasługuje fakt, że na ziemi kołobrzeskiej było wówczas więcej Niemców niż Polaków. Na marginesie wskazać należy, że wraz z kapitulacją III Rzeszy, wielu ludzi zaczęło wracać znad Odry w swoje rodzime strony, także do Kołobrzegu. To oznacza, że liczba obywateli niemieckich wzrastała.

Prezydent Lipicki jednym z pierwszych swoich zadań uczynił uruchomienie wodociągu w Rościęcinie. Zaprowadził go tam Niemiec: niejaki Stern. Nie dało się uruchomić żadnego urządzenia, pomimo poczynionych starań. Lipicki wrócił następnego dnia z grupą Polaków i Niemców. W nocy ktoś jednak ukradł sprężarkę, niezbędną do uruchomienia agregatu z silnikiem Diesla. Na prośbę polskiej administracji ujęcie musiało być strzeżone przez żołnierzy rosyjskich. Po kradzieży, możliwe było uruchomienie stacji pomp jedynie za pomocą urządzeń elektrycznych. Do tego potrzeba było prądu elektrycznego. W Białogardzie obiecano produkcję prądu dla ujęcia w Rościęcinie. Naprawiono linię przesyłową, ale stale ktoś aktywował wyłączniki na słupach. I znowu, niezbędna była pomoc oddziałów radzieckich do ochrony. Do tego dochodziły podpalenia. Część z nich, była działalnością szabrowników i ich nieostrożności. Ale regularne podpalenia tych samych budynków użyteczności publicznej, jak ówczesny budynek sądu (dziś komenda policji), poczty, banku, fabryki maszyn rolniczych, czy wreszcie budynku muzeum> To nie mógł być przypadek. Tak podsumowuje to prezydent Lipicki: „Niszczono linię wysokiego napięcia, skradziono sprężarkę, która w danej chwili była jedyną możliwością do uruchomienia „Diesla” i dostarczenia miastu wody, podkładanie min, rozrzucanie gwoździ po szosach, opór Niemców w zlokalizowaniu ujęcia wody, ostrzeliwanie kilku osób, między innymi i mnie w rejonie wsi Kądzielno”.

Marian Woźniak, jeden z pierwszych kołobrzeskich milicjantów, tak opisuje swoją pracę: „Głównym naszym zadaniem była likwidacja band organizujących się z pozostałych niedobitków wojsk niemieckich, ukrywających się Niemców w gospodarstwach rolnych oraz Własowców (…). Bandy te napadały na polską ludność cywilną osiedlającą się na tych ziemiach, rabowały ich mienie, a nawet dokonywały mordów. W wyniku starć z tymi bandami, w grudniu 1945 roku zostałem ranny”. Niektórzy historycy poddają w wątpliwość fakt, że Niemcy zagrażali polskim osadnikom, a milicjanci całą sytuację wymyślali. Jednak wspomnienia pionierów temu przeczą. Na przykład Barbara Krajewska-Sagan wspomina tak: „Ludzie bali się wychodzić z domów, bowiem zagrożenie stanowiły niedobitki niemieckich żołnierzy ukrywających się na ruinach katedry”.

Wspomnienia pierwszy mieszkańców Kołobrzegu dowodzą, że w mieście nad Parsętą mógł istnieć jakiś bardziej lub mniej zorganizowany opór Niemców. Budowanie atmosfery tymczasowości i zagrożenia, jak twierdzą niektórzy historycy, służył nie tylko służbom polskim. Służył także Niemcom do tego, aby zniechęcać polski czynnik osadniczy i ograniczać go. Trudno powiedzieć, jakim koncepcjom mogła odpowiadać taka nieregularna działalność ludności niemieckiej. Moim zdaniem, twierdzenie, że to wyłączny sabotaż niemieckich maruderów, jest najłatwiejszym wyjaśnieniem, który nie wymaga żadnego wysiłku i badań. Badania te są wszakże utrudnione, gdyż ludzie, którzy tamte czasy i wydarzenia mogli pamiętać, przeszli do historii. W ten sposób trudno mówi o jakimkolwiek Werwolfie w Kołobrzegu, ale przykładów dywersji i sabotażu mamy wystarczająco, a wraz z nimi powstawała atmosfera tymczasowości na dzikim zachodzie, jak również nazywano te ziemie. Musiało upłynąć sporo wody w Parsęcie, aby sytuacja zaczęła się normalizować.

Robert Dziemba
Na zdjęciu: Stefan Lipicki, prezydent Kołobrzegu, a także Witold Recki, pełniący obowiązki lekarza, przy obecnej galerii "Hosso". Fot. arch. Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu.

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama