Overcast Clouds

8°C

Kołobrzeg

18 kwietnia 2024    |    Imieniny: Apoloniusz, Bogusława, Bogusław
18 kwietnia 2024    
    Imieniny: Apoloniusz, Bogusława, Bogusław

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

stan wojenny kołobrzeg

Po niemal 40 latach od wprowadzenia, historia związana z 13 grudnia 1981 roku wymaga spojrzenia na nowo i przeprowadzenia dodatkowych badań, które w niektórych sferach "odbrązowiłyby" to, co do tej pory wytworzyliśmy w tym zakresie. Kołobrzeg nie był twierdzą "Solidarności" i wydarzenia grudniowe doskonale to pokazują.

Legenda kołobrzeskiego stanu wojennego zaczęła powstawać tuż po północy 13 grudnia . Jednym z pierwszych przypadków był Lech Kozera, który 12 grudnia był na imieninach kolegi, a do domu wracał około godziny 2 nad ranem, już 13 grudnia oczywiście. – Niestety, do domu nie dotarłem – wspomina Lech Kozera, wówczas członek Komisji Zakładowej „Solidarności” w Polskiej Żegludze Bałtyckiej. – Zostałem zatrzymany w hotelu robotniczym. Nie wiedziałem, o co chodzi. Pięciu panów wzięło mnie pod pachy i przewiozło na komendę. Siedziałem tam razem z Januszem Grudnikiem, który również został internowany. Rano przyszedł do nas ówczesny komendant milicji i mówi do nas, żebyśmy mu wytłumaczyli, co się stało. Albo on udawał, że nic nie wie, albo nas podchodził. Komendant zachował się jak człowiek, to trzeba przyznać. Dał nam czyste koce, a nie brudne i dziurawe.

12 grudnia 1981 roku, pomimo, że była wolna sobota, na pełnych obrotach pracowała Fabryka Podzespołów Radiowych „Elwa”. – Odrabialiśmy wtedy w pracy Wigilię Bożego Narodzenia – opowiadania Janusz Grudnik, wówczas jeden z założycieli „Solidarności” w Kołobrzegu. – 13 grudnia przed godziną 1 w nocy obudził mnie łomot do drzwi. Aby nie słyszeć dzwonka, wyłączyłem bezpieczniki. Niestety, tym samym dałem dowód na to, że ktoś jest jednak w mieszkaniu. Wreszcie usłyszałem, że jak nie otworzę, to ci, co stoją na klatce, wyważą drzwi. Domyśliłem się, że przyszli do mnie. Nie chciałem, aby żona została z rozwalonymi drzwiami i otworzyłem je. Na klatce stało dwóch mundurowych i dwóch czy trzech po cywilnemu. Pokazali mi decyzję o internowaniu, a następnie przystąpili do rewizji mieszkania. Byłem trochę zdenerwowany. Tak naprawdę nie wiedziałem, co ze mną zrobią. Żona była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. Podpisałem wówczas na pamiątkę swoje zdjęcie, tylko wówczas nie wiedziałem komu: synowi czy córce. Zrobiłem to, ponieważ miałem obawy, że już nie wrócę do domu. Liczyłem się z tym, że po wyprowadzeniu z mieszkania postawią mnie na murku przy ulicy Wąskiej i zastrzelą, i na tym się to wszystko skończy.

Nie zastrzelili. Janusz Grudnik trafił do aresztu, gdzie niedługo spotkał Lecha Kozerę. Jeszcze tego samego dnia, wsadzono ich do „nyski” i przewieziono do Wierzchowa. – Była ciężka zima – wspomina Lech Kozera. – Mróz i śnieg utrudniały jazdę. Po drodze zakopaliśmy się. Samochód trzeba było wypchnąć, ale milicjantów było za mało. Dyskutowali między sobą kilka minut, czy mogą nas wypuścić, abyśmy im pomogli, bo to było wbrew przepisom. Wreszcie się zdecydowali i razem wyciągnęliśmy auto.

– Obudziła mnie kilka minut po godzinie 7.00 ciocia – opowiada Wojciech Krzewina, w 1981 roku przewodniczący Komisji Zakładowej „Solidarności” w Kombinacie Budowlanym. – Poszła na 7.00 do pracy w „Rawarze”, gdzie pracowała jako portier. Chciała nastawić radio, ale popsuło się na falach Programu 1 i Programu 2. Spróbowała z powodzeniem posłuchać Radia Wolna Europa lub Głosu Ameryki. Dowiedziała się, że ogłoszono stan wojenny i aktualnie w całej Polsce odbywają się aresztowania. Przybiegła więc do mojego mieszkania z płaczem, spodziewając się mojego aresztowania. Doradzała mi ucieczkę i ukrycie się. O godzinie 8.00 obejrzałem wystąpienie Wojciecha Jaruzelskiego w telewizji. Postanowiłem iść do kościoła na 10.00, na naszą solidarnościową mszę. Przed 10.00 wyszedłem na ulicę. Zobaczyłem „zwycięzców” w mundurach i odniosłem wrażenie, że oni się świetnie bawią. Jakieś inne wojsko. Pistolety automatyczne na piersiach, weseli, z papierosami w ustach. Poszedłem do kościoła. Normalnie, jak zawsze w niedzielę, służyłem do mszy ze znaczkiem „Solidarności” w klapie marynarki. Po mszy poszedłem do biura „Solidarności” przy Granicznej. Były propozycje strajku od poniedziałku w zakładach pracy.

Od strajków i czynnego oporu wobec władzy odżegnywał działaczy „Solidarności” ksiądz Józef Słomski, proboszcz Parafii Mariackiej przy konkatedrze. – Wśród wiernych dało się wyczuć wielkie zatroskanie i podekscytowanie - wspomina ksiądz Józef Słomski. - Pamiętam, że wtedy, w trakcie jednej z niedzielnych mszy, podeszli do ambony młodzi działacze „Solidarności”, w tym Piotr Pawłowski, którzy byli przekonani, że należy stawić jakiś opór władzy.
- Poszliśmy do konkatedry na rozmowę z księdzem Józefem Słomskim – wspomina Henryk Bieńkowski, działacz „Solidarności” w Elwie. – Mieliśmy wiele pytań, przede wszystkim o to, co dalej robić i czy ksiądz ma jakieś instrukcje z Episkopatu lub inne informacje. Ksiądz Słomski nas uspokajał i prosił, abyśmy nie podejmowali żadnych pochopnych decyzji.

- O godzinie 10.00 wyszedłem na miasto – opowiada Sławoj Kigina, współzałożyciel „Solidarności” w Kombinacie Budowlanym. – Nic specjalnego się nie działo. Poszedłem do konkatedry. Była tam już Zosia Szymańska, Andrzej Chorąży, Wojtek Krzewina i jeszcze kilka osób. Przyszedł do nas ksiądz Słomski i poprosił nas na chwilę do zakrystii. W krótkich słowach powiedział nam, żebyśmy się nie przejmowali. Duchowo nastawił nas do tego, że Pan Bóg czuwa nad nami i aby się szczególnie jakoś nie angażować w działania, które w tym czasie mogłyby nam zaszkodzić w aspekcie fizycznym, bo służba bezpieczeństwa mogłaby nas skrzywdzić.

Miasto było czarno-białe, spowite warstwą brudnego, rozjeżdżonego śniegu. Była prawdziwa zima, temperatury ujemne, a na zewnątrz nieprzyjemnie. Ten czas, zwłaszcza w weekend, dobrze było spędzić przy odbiornikach radiowych lub telewizyjnych. Przed laty tak to wspominał Jerzy Styczyński, współredaktor „Gońca Kołobrzeskiego”. – Obudził mnie dźwięk hymnu narodowego, zaraz potem usłyszałem wystąpienie generała Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego na terenie całego kraju. Wysłuchałem uważnie generała niewiele rozumiejąc po raz pierwszy nieznane sformułowania „stan wojenny”, co mnie naturalnie zdziwiło, ponieważ Polska nie była w stanie wojny z żadnym krajem. Po przemówieniu generała Polskie Radio zaczęło nadawać dziarską muzykę wojskową, co natychmiast mi się skojarzyło z Ameryką Łacińską, gdzie tamtejsze wojsko zawsze nadawało wojskowe marsze, gdy dokonało zamachu stanu. Gdy więc usłyszałem pierwsze takty jakiegoś marsza, poszedłem zadzwonić do mamy i brata, aby przekazać im wiadomość o stanie wojennym i podzielić się wrażeniami. W słuchawce telefonu nie usłyszałem niczego. Domyśliłem się natychmiast, że to nie awaria, a wszechwładne władze wyłączyły telefony. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej, przełączyłem radio na Radio Wolna Europa, gdzie była już nadawana audycja na temat wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Dziennikarze w studio niewiele jeszcze wiedzieli, ale dowiedziałem się o aresztowaniach czołowych działaczy „Solidarności”, o czym nie informowało nadal Polskie Radio. Z wolnej Europy dowiedziałem się również, że Telewizja Polska wznowi nadawanie programu o godzinie 13.00. Władze, na wszelki wypadek, nie do końca przekonane o lojalności pracowników telewizji, przerwały całkowicie nadawanie programu telewizyjnego, pozbawiając dzieci ich ulubionego programu – „Teleranka”, co było potem tematem wielu dowcipów.

- Ze snu wyrwał mnie łoskot gąsienic kolumny czołgów – opowiada Kazimierz Mirecki, współzałożyciel kołobrzeskiej „Solidarności”. – Jak się niebawem okazało, to kołobrzescy kowboje szli na odsiecz zagrożonemu przez „Ekstremę Solidarności” krajowi. Ich dłuższy postój na skrzyżowaniu ulic Jedności Narodowej i Wolności wywołał moją ciekawość. Wyszedłem na ulicę. Spotkany sąsiad, pułkownik rezerwy Ludowego Wojska Polskiego Longin S., objaśnił mi: nareszcie k… idą na Gdańsk. Jako etatowy przewodniczący Komisji Zakładowej „Solidarności” KPIB, przeraziłem się nie na żarty. Natychmiastowy powrót do domu, próba telefonicznego kontaktu z przyjaciółmi i efekt wiadomy – głuche telefony. Włączam telewizor i wszystko staje się jasne. „Spawacz” informuje, co jest grane.

- Stałam przy oknie naszego mieszkania przy ul. Złotej, patrząc na jadące czołgi, których chrzęst gąsienic i ich ilość budził dojmujący niepokój – wspomina Jadwiga Maj, wówczas polonistka w „Koperniku”. - Oprócz nich pustka. Wszystko okryte śniegiem. Wszechogarniający mróz. I tylko jeden, chwiejnym krokiem idący zwolennik porządku wymachuje rękami pozdrawiając wychylonych z wieżyczek czołgowych dowódców pojazdów…

Robert Dziemba

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama