Wielki echem w mieście odbił się felieton radnego Zawadzkiego. Zeszyt wyjść do kibla. Wielkie mi halo. Dyrektor szkoły zaprowadził porządek, uregulował niby prostą sprawę, czyli chodzenie „na siku”. Czy zeszyt ogranicza chodzenie do toalety? Nie ogranicza, gdyż nie wprowadzono limitów wyjść. Poczytałem komentarze rodziców tych biednych dzieci, a właściwie nastolatków, cwaniaków i ludzi wyrobionych w robieniu wała z najbardziej przebiegłych belfrów. Ale rodzice są na to ślepi, bo widzą biedne małe istotki trzymające się za krocze, a nawet sikające pod stołami. Tyle, że to nieprawda.
Za moich czasów, a więc w połowie lat 90-tych, skarżyliśmy się, że WF jest w środku zajęć, a szkoła nie potrafi ułożyć planu. Nasi rodzice ciągle to podnosili na zebraniach. A skoro tak, to wykorzystywaliśmy to na prawo i lewo. Żeby uprzykrzyć życie nauczycielom, najpierw wracaliśmy na lekcje bez uprzedniej kąpieli. Capiło na całą klasę. Kazano nam brać prysznic. Braliśmy. Trwało to w nieskończoność. W międzyczasie była jeszcze oranżada w „Maladze” - no wiadomo. Ale, co najważniejsze, znikał kwadrans języka polskiego, bo trzeba było się umyć. Proste?
Taki wałek w naszych czasach, który oczywiście jakoś tam się potem wydał, skończył się istnym armagedonem ze strony naszej wychowawczyni, że następnie myliśmy się na tempa, a po wytarciu się i szybkim ubraniu, grzecznie warowaliśmy przed salą, żeby nie daj Boże nauczyciel nas nie wyprzedził. Zimą parowaliśmy w drodze z sali gimnastycznej po gorącym prysznicu. Tak czy owak na tej trasie trochę i tak się kombinowało, żeby zahaczyć o „Malagę”, bo to albo drzwi się zacięły, albo wody zabrakło...
Za moich czasów, żaden radny nie pisałby felietonów, nikt nie krzyczałby o prawach człowieka, a Facebook, którego wtedy na szczęście nie było, nie był zalewany jakimiś kosmicznymi wypowiedziami biednych matek martwiących się o nerki swoich dzieci. Kilka dekad temu, osobiście, pomimo założenia zeszytu, byłbym pierwszym, który zadbałby, żeby cała strona takiego zeszytu miała jedno nazwisko: „Dziemba”. A pewnie byłoby i tak, że do tej toalety poszlibyśmy całą klasą. I gdyby okazało się, że do zeszytu wpisaliśmy się z pominięciem kolejności alfabetycznej, poszlibyśmy jeszcze raz, bo przecież zeszyt założono dla utrzymania porządku i bezpieczeństwa. A porządek być musi i ma pierwszeństwo przed lekcją...
Tak przyglądając się temu wszystkiemu z boku, widać jednoznacznie, że dziś największym wrogiem szkoły, są niestety rodzice. Nie chcę generalizować, bo to i tak nie ma większego znaczenia. Opowieści kolegów z tego, co dzieje się w ich szkołach, mi wystarczają. Prowadząc zajęcia na uczelni widzę co i jak się zmienia. Jeśli pisze do mnie rodzic studenta, że zbyt dużo wymagam od jego dziecka, to właśnie jest to pokłosie szkoły podstawowej i średniej (wcześniej gimnazjum): nie stresować, nie wymagać, stawiać piątki i szóstki. Pandemia to jeszcze bardziej wzmocniła. A przecież szkoła ma uczyć. W szkole ludzie mają stawać się członkami społeczeństwa, znać swoje prawa i obowiązki, potrafić odnaleźć się w całym tym codziennym bałaganie. Jeśli ciągle ktoś będzie tych młodych ludzi zastępował w każdej popierdółce, mury takich szkół będą opuszczać inwalidzi, którzy w dorosłym życiu będą potrzebować już nie tylko pomocy innych. Warto to wziąć pod uwagę, zanim poruszy się całe miasto z powodu jakiegoś zeszytu toaletowego.
Robert Dziemba
UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.
Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.