Overcast Clouds

10°C

Kołobrzeg

28 marca 2024    |    Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna
28 marca 2024    
    Imieniny: Aniela, Sykstus, Joanna

Redakcja: tel. 500-166-222 poczta@miastokolobrzeg.pl

Portal Miasto Kołobrzeg FBPortal Miasto Kołobrzeg na YT

Regionalny Portal Informacyjny Miasta Kołobrzeg i okolic

reklama

reklama

reklama

Biegł wśród węży i pająkówZbigniew Malinowski tym razem biegał w Kambodży. W okresie kiedy inni budują formę...Zbyszek wraz z przyjaciółmi, Mirosławą Przyłuską ze Szczecina, Jackiem Łabudzkim z Sandomierza oraz Wojciechem Kasińskim z Pszczyny postanowili pobiegać po egzotycznej i zjawiskowej przestrzeni w 1 edycji biegu Ultra Trial D'Angkor.


Zbyszek, Jacek oraz Wojtek zdecydowali pobiec "klasyk" 128 km (129 km 938 m). Na start zdecydowało się zaledwie 68 zawodników. Do mety dotarło tylko, a może, aż 20 z nich. Jak nierozłączni przyjaciele, Zbyszek wraz z Jackiem dotarli do mety po 23 godz. 39 min. zajmując 10 i 11 miejsce, a w kategorii obaj zajęli pierwsze miejsce. Wojtek dobiegł do mety na 17 miejscu ze stratą do Zbyszka i Jacka ponad 2 godz. zajął III miejsce w kat. M-5. Miśka swoim biegu na dystansie 34 km zajęła I miejsce w kat. K-6.

Tak zawody opisuje Zbgniew Malinowski

Na bieg UTA 128 organizator wymagał ponad 30 pozycji obowiązkowego i zalecanego sprzętu... plus rozum...i ogromne szczęście. To najfajniejsza wyprawa z moich wypraw na zawody, mimo, że okupiona wieloma cielesnymi niedogodnościami. Ultra Trial D'Angkor, to wyższa inteligencja emocjonalna, eliksir szczęścia, dzika satysfakcja, czego doświadczyłem biorąc nim udział.

Przelot z Warszawy via Londyn, Singapur, Malezja, Kambodża do Sann Reep trwał ok. 48 godz. z 1-dniowym pobytem w Kuala Lumpur w Malezji. Kolejne 48 godz. mieliśmy na regenerację. Prosto z lotniska udaliśmy się tuk tukiem (ryksza napędzana motorynką) do biura zawodów po pakiety startowe. Regenerując siły zafundowaliśmy sobie całodniową wycieczkę po egzotycznych terenach jeżdżąc autem, rowerami, pływając łodzią oraz chodząc pieszo. Korzystając ze słonecznej kąpieli niemal równikowego słońca, dotykaliśmy magii miejsca oraz uroków licznie mijanych ciekawych ludzi i ich domostw.

Start do biegu wyznaczono niemal na schodach jednego z cudów świata, świątyni Angkor Wat na godz. 5.00.rano (7 godz. różnicy do czasu polskiego), ok. 300 km od stolicy Kambodży Phonn Penn. Na linii startu w szpalerze flag, także Polski oraz setek kibiców i turystów stanęli sami twardziele, chcący zmierzyć się z warunkami klimatyczno-terenowymi, dziką, surową, egzotyczną przyrodą oraz własnymi słabościami. Początek biegu nie wskazywał na mające nastąpić niebezpieczeństwa i niespodzianki. Ciemna noc, wilgotność 100%, gorąco, temperatura ok. 30 stopni Celsjusza, ciało zachowywało się jak kurczak piekarniku. Dżungla, jadowite węże (bywają kobry),tysiące jaszczurek, pająki (tarantule często przebiegały nam drogę), skorpiony (także bywają). W ciemności błyskały tysiące "brylantowych" oczu pająków, w powietrzu fruwało przeróżne robactwo. Słychać było ujadanie psów, pohukiwanie małp i bliżej nieokreślone głosy dzikiej zwierzyny. Trasę biegu wyznaczono po bezdrożach dzikiej dżungli, korytami wyschniętych kanałów irygacyjnych, po polach ryżowych i okolicznych wioskach, do których często nie prowadziły żadne drogi. Widać było ogromne zdziwienie wśród autochtonów, być może byliśmy "pierwszymi białymi ludźmi", których widzieli, co bardziej podkreślało oraz potwierdzało egzotyczny charakter biegu. Po trasie mijaliśmy lotne posterunki wojska i policji, zabezpieczających trasę biegu oraz dbających o nasze bezpieczeństwo. Przesadą nie będzie, iż wspomnę o ponad 1000 mundurowych strzegących naszego bezpieczeństwa ustawionych w meandrach trasy co 200-300 metrów. Zapewne strzegli nas, także przed dziką zwierzyną oświetlając nocą trasę oraz towarzysząc nam od posterunku do posterunku.

Od startu biegliśmy razem z Jackiem Łabudzkim czując się przez to bezpieczniej, komfortowo, dodatkowo w zasięgu wzroku mieliśmy mundurowych. Aby ujawnić i dodać nieco dramaturgii biegu i jak było mi tym razem trudno walczyć z dystansem...to tylko ok. 130 km oraz z własnymi słabościami wspomnę, że...na krótko przed wyjazdem wysunął mi się "dysk" i uciskał nerwy w ok. kręgosłupa... biegłem na sztywnych nogach (myślałem, że minie po rozgrzaniu). Na ok. 25 kilometrze trasy było wzniesienie ok. 300 m n.p.m., należało je pokonać niemal po schodach prawie w pionie. Musiałem wziąć leki przeciwbólowe. Jacka, też dopadła mała niedyspozycja i raczył się lekami. Jeszcze "pęknięty" mięsień prosty brzucha nabyty w październiku na wyspie Reunion podczas biegu La Diagonale des Fous, no i na dodatek, bieg po piasku "odnowił" mi kontuzję rozścięgna podeszwowego prawej stopy, z którą walczyłem przed 3 laty...
Po pokonaniu wzniesienia, nastąpił ok. 3 km zbieg wąską ścieżką pośród wystających ostrych skał oraz wszechobecnych korzeni, palącego słońca, mimo, że było dopiero ok. godz. 8 rano. Zbieg z góry dokonał zniszczenia mojego mięśnia brzucha, a przecież był to dopiero 30 km biegu. Nie zamierzałem odpuścić, nie myślałem o zejściu... Trwałem niezłomnie na trasie mimo ogromnego bólu. W cierpieniu jest magia, która niesie bieganie. Rozumie ten, kto tego doświadcza. W trakcie biegu okazało się, że pokonujemy wcześniej zwiedzane magiczne miejsca, wioski, bezdroża, czerwone bite polne drogi, nieliczne bagienka, puchowe podłoża w tumanach duszącego kurzu. Nasze przegrzane, utopione w hektolitrach wody organizmy zachowywały się jak cyborgi. Woda smakowała jak piołun. Owoce, żele, batony i inne wspaniałości fundowane na punktach odżywczych nie zaspakajały w pełni niedoborów straconej energii, wyniszczonych w tym potwornym piekle naszych organizmów. Podążaliśmy jak w amoku, dalej i dalej brnąc do celu oszołomieni, szczęśliwi, szczęśliwi mimo bólu, dotykającego każdej części naszych ciał. Po ok. 7,5 godz. biegu ok. godz. 14 wspólnie z Jackiem dotarliśmy do 64 km, gdzie było odświeżanie, ciepły posiłek i piwo. Po zmianie bielizny, stroju sportowego, skarpetek, korzystaliśmy pod namiotem z cienia, uzupełniając elektrolity i pijąc zimne piwo w obecności setek kibiców oraz licznej rzeszy turystów z całego świata zwabionych magią kambodżańskiego biegu, magią świątyni Angkor Wat. Postanowiliśmy z Jackiem przeczekać "piekło" i skorzystać z możliwości snu, który zajął nam ok. 3  godz. W międzyczasie dołączył do nas Wojtek racząc się wspólnym wypoczynkiem. Ruszyliśmy w dalszą trasę ok. 17.00. godz.

Gorączka zbytnio nie ustępowała, temperatura sięgała 40 stopni w cieniu przy wilgotności 100%. Kolokwialnie piekarnik, stojące powietrze, gorąco jak u kowala... Słońce penetrowało nasze ciała jak rożen kiełbaski... W tropikalnej dżungli zapadała ciemność, brylantowe oczy pająków urozmaicały nam otoczenie, przypominając złowieszczo, gdzie jesteśmy. Od czasu do czasu mijaliśmy wiejskie dyskoteki. Głośna muzyka przeszywała ciszę, kolorowe wielkie telebimy rozjaśniały ciemność kambodżańskiej dżungli na wiele kilometrów. Kolejne kilometry biegu stawały się coraz trudniejsze, niemal nie do pokonania. Rowy nawadniające (bywały "mosty"), żółty bądź czerwony sypki piasek, bezdroża. Temperatura nieco niższa, wilgotność stawała się nie do zniesienia. Niekończące się odcinki specjalne w sypkim piasku, który dostawał się do butów kalecząc stopy. Ciemność, wyczerpanie, zmęczenie dawały się we znaki "ukazując" swoje oblicze w postaci "różnych" przewidzeń. Na Ultra Trial D' Angkor wszystko zaskakiwało, wszystko mogło się zdarzyć. Obecność "ochrony" dawała poczucie bezpieczeństwa a bieg w duecie z Jackiem kolejną życiową przygodę. To hardcore dla twardzieli, jak mawia Iza Cesarza. Bieg obfitował w węże, jaszczurki, pająki, dziwne robactwo na drzewach i pod stopami, wszechobecny sypki piasek, korzenie, kolczaste krzewy oraz ostre liście, na których "rozerwałem" dwukrotnie lewą nogę oraz lewą rękę na wysokości łokcia. Ciągle spoglądałem na nogę, czy aby nie "wychodzi" z buta, czy aby mam jeszcze rękę. Moje obawy tłumaczy fakt, iż przed wyjazdem nie zaszczepiłem się w przeciwieństwie do innych.

Po wielu godzinach raczej chodu niż biegu, wspólnie z doktorem Jackiem Łabudzkim dotarliśmy do mety ok. 5 nad ranem. Zmasakrowani, wyczerpani, odwodnieni, przegrzani, szczęśliwi, zmotywowani na kolejne hardcorowe wyzwania. Jacek stracił 8 paznokci. Mi Ultra Trial D'Angkor dokonał całkowitego "zniszczenia". Po biegu zafundowaliśmy sobie tydzień "krokodylowania" na leczenie ran na Morzu Południowochińskim w mieście Sihanuk Ville, gdzie temperatura wody sięgała 30 stopni Celsjusza, przeplatając "krokodylowanie" na morskie wypady na ocean.

Po powrocie z Kambodży zgłosiłem się do kołobrzeskiego szpitala na "naprawę", której z powodzeniem dokonała Agata Wojciechowska-Chrycyk, za co jej pięknie bardzo dziękuję. Będę żył.

Biegł wśród węży i pająków

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

Dodaj komentarz

UWAGA!
Komentarze są prywatnymi opiniami Czytelników, za które redakcja nie ponosi odpowiedzialności. Publikowanie jest jednoznaczne z akceptacją regulaminu. Jeśli jakikolwiek komentarz narusza obowiązujące prawo lub zasady współżycia społecznego, prosimy o kontakt poczta@miastokolobrzeg.pl. Komentarze niezwiązane z artykułem, naruszające regulamin lub zawierające uwagi do redakcji, będą usuwane.

Komentarze zostaną opublikowane po akceptacji przez moderatora.

Zgody wymagane prawem - potwierdź aby wysłać komentarz



Kod antyspamowy
Odśwież

Administratorem danych osobowych jest  Wydawnictwo AMBERPRESS z siedzibą w Kołobrzegu przy ul. Zaplecznej 9B/6 78-100 Kołobrzeg, o numerze NIP: 671-161-39-93. z którym możesz skontaktować się osobiście pod numerem telefonu 500-166-222 lub za pośrednictwem poczty elektronicznej wysyłając wiadomość mailową na adres poczta@miastokolobrzeg.pl Jednocześnie informujemy że zgodnie z rozporządzeniem o ochronie danych osobowych przysługuje ci prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiania, żądania zaprzestania ich przetwarzania w zakresie wynikającym z obowiązującego prawa.

reklama